Dziś mija pierwszy tydzień Projektu 62. Status? Mission in progress!
Nie mogę powiedzieć, że pracujemy pełną parą, bo upał sprawia, że ledwo żyję (mówiłam już, że nienawidzę gorąca?), ale skłamałabym mówiąc, że nic się nie dzieje. Dłubiemy pomalutku w sztuczkach, rzeźbimy sobie bez pośpiechu w więzi, póki co tylko przygotowanie do dogtrekkingu nietknięte. Przy tych temperaturach to jednak nic dziwnego.
Jak póki co pracujemy na więzią?
Stawiam na dwie rzeczy. Pierwsza to pilnowanie się, aby po prostu dać psu spokój. Może to brzmi jak paradoks, ale ja w tym widzę sens. Mam bowiem momenty słabości, w których nie jestem w stanie powstrzymać się przed spontanicznym pogłaskaniem czy choćby pogadaniem do psa, co na ogół skutkuje nie tylko przypływem miłości do leżącej gdzieś, bardzo uroczo zwiniętej w kłębek Tezinki, ale też serią CSów i ostatecznie ukłuciem w sercu, że trafił mi się taki niedotykalski, mało kontaktowy pies, przy którym nie ma mowy o wspólnym leżeniu na kanapie, przy którym położenie głowy na kolanach jest jedynie sztuczką, którą zwierz chętnie wykona w zamian za smakołyk, ale żeby tak samemu z siebie się spoufalać? No co ty, człowiek, żarty sobie stroisz? Po jaką w ogóle cholerę, skoro miejsce pod drzwiami w przedpokoju jest puste?
Robię więc wszystko, co w mojej mocy, żeby zwyczajnie nie wchodzić psu w paradę, nie zakłócać wypoczynku, nie tykać, nie stać nad nią, nie paczać strasznymi paczętami. Zignorować, gdy przypadkowo muszę przejść nad psem w drodze do kuchni
Drugą rzeczą, którą staram się wprowadzić, jest spontaniczne wzbudzenie zainteresowania psa sobą. Robię to głównie na spacerach, a cała zabawa sprowadza się do gadania głupot niezbyt inteligentnym głosem, na który pies zareaguje i zwróci na mnie uwagę, co czasami kończy się po prostu wrzuceniem smaczka do psiego pyska, a czasem nawet udaje się to przekierować na zabawę.
Nie spieszę się z tym, bo nie chciałabym jej przytłoczyć, poza tym Teza ma chyba po prostu jakiś dzienny limit zabawy, który dość szybko wykorzystuje, więc nie jestem i być może nigdy nie będę w stanie zmienić naszych bądź co bądź w dużej mierze osobnych spacerków we w stu procentach wspólne wycieczki, ale próbuję. Małymi kroczkami, nawet tyci-tyci mikromalutkimi, ale (mam nadzieję!) do przodu.
W kwestii sztuczek trochę się zaniedbujemy, zrobiłam ze dwie czy trzy sesje, ale żałuję za grzechy i obiecuję poprawę!
Gratuluję postępów! Myślę że upał wszystkich zleniwia :p
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, i zapraszam do nas: http://zwariowaneurwisy.blogspot.com/