Kto śledzi blog Fibi,
ten wie, że Magda rzuciła wszystkim chętnym wyzwanie wakacyjne. W pierwszym
odruchu odrzuciłam myśl o jego podjęciu, bo nie dość, że na ogół nie lubię brać
udziału w takich kolektywnych mobilizacjach, to zawsze tak jakoś wychodzi, że mam
do tego słomiany zapał. Jednak tym razem wyzwanie wciąż pyrgało mnie gdzieś w dno
świadomości szepcząc: „no dawaj!”
Broniłam się, bo
przecież dużą część wakacji spędzę bez psa, miałam więc wątpliwości, czy to ma
sens, w końcu w takiej sytuacji nie nauczymy się pięciu nowych sztuczek, nie wyprostujemy problemów, z którymi borykamy się od lat, nie zmienimy podwórzowego burka w sportowego wymiatacza...
Potem jedyne, co mogłam zrobić, to trzasnąć się w tę pustą łepetynę – wszak kto
powiedział, że naszym celem musi być milion sztuczek i trening jak na MŚ?
Parę obserwacji,
które zupełnie nie miały związku z psami, uświadomiło mi, że to, nad czym
powinnam popracować, i czemu nie będą przeszkadzały bezpsie wyjazdy oraz
związany z nimi brak regularności, to nasza więź i porozumienie. Oczywiście
lepiej by było, gdybym mogła do października siedzieć z Tezą w domu, ale nie ma
takiej możliwości, więc nasz główny cel na wakacje to:
1. Podbudować więź!
Brzmi trochę
banalnie, a trochę przerażająco – bo przecież JAKĄŚ więź mamy, znamy się od
dwóch lat i trzech kwartałów, a sama Teza w tym czasie bardzo się zmieniła. O
co więc chodzi?
Przede wszystkim
o moje nastawienie. O skuteczne wymazanie zbyt wygórowanych ambicji i
rodzących się z ich powodu zawodów z naszego dziennika. O więcej
wyrozumiałości względem kundla, więcej kontroli nad sobą i swoją frustracją. O
to, żeby w najniższym dołku bezsilności i niewiary na przekór wszystkiemu
uśmiechnąć się nie tyle do siebie, co do psa, i docenić to, co mamy – mimo tego,
czego nie mamy i być może nigdy mieć nie będziemy.
Bo oczywiście w
teorii człowiek wszystko wie, ale w praktyce i tak zawsze chciałoby się już, teraz,
natychmiast. Lepiej, szybciej, dokładniej, dłużej, wcześniej, mocniej. Z
lepszym psem. Bez usilnego proszenia się o uwagę, bez konieczności przeżywania
codziennie na nowo zawodu, że nic, czego się nie proponuje, nie jest dla niej
absolutnym numerem jeden i największym życiowym priorytetem, bo zawsze będą
gdzieś wiewiórki, gołębie czy szczoszki.
Plan jest więc
taki, by te wszystkie fajne, ale niekompatybilne z moim psem pojęcia odłożyć na
bok i nie brać więcej do ręki. Ręce bowiem muszą być zajęte, jedna będzie
trzymała hasło CIERPLIWOŚĆ, druga – ZROZUMIENIE.
Tylko tyle czy aż
tyle...?
2. Sztuczki!
Jeden de facto
niekonkretny cel to mało. Pora więc konkretnie wrócić do sztuczkowania. Chcę
doszlifować przynajmniej jedną z rozgrzebanych od dawna sztuczek. Byłyśmy na
całkiem dobrej drodze z przysiadami oraz z módl się, więc to pewnie na nich się skupię.
3. Przygotowanie
do dogtrekkingu
To coś, co i tak
miałam w planach. Mamy za sobą dwa dogtrekkingi i muszę przyznać, że jestem
zachwycona tą formą wspólnej aktywności. Wobec czego muszę ogarnąć piesę nie
tyle kondycyjnie (bo w tym aspekcie to nad sobą muszę popracować), co technicznie. Chcę nauczyć Tezeła, że te zacne czerwone szeleczki
służą do tego, aby pociągnąć, i to tam, gdzie ja chcę, a nie tam, gdzie ona
akurat wyczuje coś fajnego. Innymi słowy – spróbuję zaszczepić T w mózgu tryb
dogtrekkingowy, aby potraktowała tego typu wycieczkę jako zadanie do wykonania,
a nie zwykły spacer na smyczy.
To co – do roboty?
fot. Joanna Rachubińska |
Boże, genialna grafika, ale się uśmiałam :D Powodzenia, po dopracowaniu 1 punktu z pewnością lepiej będzie Wam się pracowało :)
OdpowiedzUsuńDzięki, to była szybka improwizacja :D A punkt pierwszy jest oczywiście priorytetem i podstawą do wszystkiego, mam nadzieję, że dzięki oficjalnemu wyzwaniu w końcu uda mi się tę kwestię doprowadzić do końca i rozliczyć z samą sobą przede wszystkim, bo mimo wszystko to ja w tym teamie jestem słabym ogniwem :D
UsuńDo roboty! :D
OdpowiedzUsuńBierzemy się :D
Usuń