środa, 1 lipca 2015

Projekt (prawie) 62, czyli podnoszę rękawicę!



Kto śledzi blog Fibi, ten wie, że Magda rzuciła wszystkim chętnym wyzwanie wakacyjne. W pierwszym odruchu odrzuciłam myśl o jego podjęciu, bo nie dość, że na ogół nie lubię brać udziału w takich kolektywnych mobilizacjach, to zawsze tak jakoś wychodzi, że mam do tego słomiany zapał. Jednak tym razem wyzwanie wciąż pyrgało mnie gdzieś w dno świadomości szepcząc: „no dawaj!”



Broniłam się, bo przecież dużą część wakacji spędzę bez psa, miałam więc wątpliwości, czy to ma sens, w końcu w takiej sytuacji nie nauczymy się pięciu nowych sztuczek, nie wyprostujemy problemów, z którymi borykamy się od lat, nie zmienimy podwórzowego burka w sportowego wymiatacza... Potem jedyne, co mogłam zrobić, to trzasnąć się w tę pustą łepetynę – wszak kto powiedział, że naszym celem musi być milion sztuczek i trening jak na MŚ?

Parę obserwacji, które zupełnie nie miały związku z psami, uświadomiło mi, że to, nad czym powinnam popracować, i czemu nie będą przeszkadzały bezpsie wyjazdy oraz związany z nimi brak regularności, to nasza więź i porozumienie. Oczywiście lepiej by było, gdybym mogła do października siedzieć z Tezą w domu, ale nie ma takiej możliwości, więc nasz główny cel na wakacje to:

1.  Podbudować więź!

Brzmi trochę banalnie, a trochę przerażająco – bo przecież JAKĄŚ więź mamy, znamy się od dwóch lat i trzech kwartałów, a sama Teza w tym czasie bardzo się zmieniła. O co więc chodzi?

Przede wszystkim o moje nastawienie. O skuteczne wymazanie zbyt wygórowanych ambicji i rodzących się z ich powodu zawodów z naszego dziennika. O więcej wyrozumiałości względem kundla, więcej kontroli nad sobą i swoją frustracją. O to, żeby w najniższym dołku bezsilności i niewiary na przekór wszystkiemu uśmiechnąć się nie tyle do siebie, co do psa, i docenić to, co mamy – mimo tego, czego nie mamy i być może nigdy mieć nie będziemy.

Bo oczywiście w teorii człowiek wszystko wie, ale w praktyce i tak zawsze chciałoby się już, teraz, natychmiast. Lepiej, szybciej, dokładniej, dłużej, wcześniej, mocniej. Z lepszym psem. Bez usilnego proszenia się o uwagę, bez konieczności przeżywania codziennie na nowo zawodu, że nic, czego się nie proponuje, nie jest dla niej absolutnym numerem jeden i największym życiowym priorytetem, bo zawsze będą gdzieś wiewiórki, gołębie czy szczoszki. 

Plan jest więc taki, by te wszystkie fajne, ale niekompatybilne z moim psem pojęcia odłożyć na bok i nie brać więcej do ręki. Ręce bowiem muszą być zajęte, jedna będzie trzymała hasło CIERPLIWOŚĆ, druga – ZROZUMIENIE.

Tylko tyle czy aż tyle...?

2. Sztuczki!

Jeden de facto niekonkretny cel to mało. Pora więc konkretnie wrócić do sztuczkowania. Chcę doszlifować przynajmniej jedną z rozgrzebanych od dawna sztuczek. Byłyśmy na całkiem dobrej drodze z przysiadami oraz z módl się, więc to pewnie na nich się skupię.

3. Przygotowanie do dogtrekkingu

To coś, co i tak miałam w planach. Mamy za sobą dwa dogtrekkingi i muszę przyznać, że jestem zachwycona tą formą wspólnej aktywności. Wobec czego muszę ogarnąć piesę nie tyle kondycyjnie (bo w tym aspekcie to nad sobą muszę popracować), co technicznie. Chcę nauczyć Tezeła, że te zacne czerwone szeleczki służą do tego, aby pociągnąć, i to tam, gdzie ja chcę, a nie tam, gdzie ona akurat wyczuje coś fajnego. Innymi słowy – spróbuję zaszczepić T w mózgu tryb dogtrekkingowy, aby potraktowała tego typu wycieczkę jako zadanie do wykonania, a nie zwykły spacer na smyczy.

To co do roboty?

fot. Joanna Rachubińska


4 komentarze:

  1. Boże, genialna grafika, ale się uśmiałam :D Powodzenia, po dopracowaniu 1 punktu z pewnością lepiej będzie Wam się pracowało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, to była szybka improwizacja :D A punkt pierwszy jest oczywiście priorytetem i podstawą do wszystkiego, mam nadzieję, że dzięki oficjalnemu wyzwaniu w końcu uda mi się tę kwestię doprowadzić do końca i rozliczyć z samą sobą przede wszystkim, bo mimo wszystko to ja w tym teamie jestem słabym ogniwem :D

      Usuń